poniedziałek, 1 października 2012

Dzień 2 (16.09.2012)

WSTAWAĆ! 6:50. Co prawda jesteśmy na urlopie, ale bez przesady! ;P




Z Żuka dało się słyszeć Jarzynowe „Jeszcze 15 minut…". Niech będzie. Ja, Baflo i przeziębiony Przeszczep zwlekliśmy się z posłań a chwilę potem z pobliskich krzaków wyłonił się Baran, który zaszył się w nich z hamakiem poprzedniej nocy. Inne ekipy też nie leniuchowały i chwilę po siódmej Złombolowy tabor tętnił już skacowanym, ale jednak życiem. „Bum! Bum!" odgłos otwierania młotkiem dolnej klapy bagażnika – odtąd towarzyszący nam już do końca wyprawy –,  chwila moment i kuszący aromat świeżo mielonej kawy unosił się w powietrzu. Po śniadaniu zabraliśmy się za sprzątanie obozowiska. To niesamowite jakie ilości śmieci generuje dziennie 5 facetów. Pełen worek, a przecież nic takiego nie robiliśmy… ale nic to. Nadeszła pora serwisowania auta przed podróżą. Dolewka oleju, borygo i walka z na wpół sprawną smarownicą pod Żukiem wszystko przy rytmach z Vice City. Pakowanie i  w trasę, zahaczając o miejscowy spożywczak w celu zakupienia wody i innych „płynów".

Obraliśmy azymut Chorwacja i jazda. Do zrobienia mamy 600km. Szybsze złomki jak kanty czy poldki oczywiście wrzuciły nadświetlną zostawiając nas i innych maruderów daleko w tyle. Długi dzień przed nami. Przynajmniej słoneczny i ciepły w przeciwieństwie do ostatniej nocy. Jedź na południe mówili… Będzie ciepło mówili… taa. Zmarzliśmy jak cholera.

W słoneczne dni jak ten wychodzi na jaw pewien istotny mankament naszego campera. Mianowicie prowadząć w okularach przeciwsłonecznych z filtrem nic nie widać przez przednią szybę. :)


Na szczęście sytuację ratowały pomarańczowe Rej-Beje Przeszczepa przekazywane już do końca wyjazdu kierowcy jak pałeczka w sztafecie. Wygląd wyglądem, ale przynajmniej działały. ;)

Na pokładzie w podróży standard. Muzik, książka, Ż.E.S., gadki szmatki 


i Baran testujący paprykowe pasty z madziarskiego spożywczaka.




Widoki jeszcze nudnawe, ale teren zaczyna już lekko falować zapowiadając co nas czeka za kilkaset kilometrów. Po drodze tankowanie i awaria kolejnego kanta. Tą razą łożysko. Na szczęście na stanie i Panowie poradzili sobie z usterką bez problemu. Dla porównania kawka z ekspresu na stacji, oczywiście gorsza niż nasza. ;) W drogę. Nie zdążyliśmy nawet rozwinąć sensownej prędkości bo wszyscy zaraz zgłodnieli. Kanapki przyprawiane miejscowymi specjałami i kawa – nasza – na stacji dodały nam sił. W między czasie uknuliśmy chytry plan odłączenia się od Złombolowej braci i nocowanie na campingu nad brzegiem Adriatyku.


Zrobiło się ciemno i się zaczęło… Serpentyny, łuczki, zakręty, podjazdy, zjazdy, czarna noc, długie nadjeżdżających z naprzeciwka aut. Lux. ;) Chorwacja przywitała nas z przytupem. Dziękowaliśmy sobie sami, że zdecydowaliśmy się na wymianę sanek. Stare, przerdzewiałe mogły by tej trasy nie przetrwać. Nie wiem ile czasu to trwało, bo obserwacja krętej trasy była naprawdę pochłaniająca, ale wreszcie dojechaliśmy do pierwszej miejscowości na Jadrańskim Moriem i zaczęliśmy poszukiwanie noclegu.

W Senj zakończyliśmy poszukiwania i ulokowaliśmy się na campingu nad brzegiem Adriatyku… Miało być ciepło!! Bora, wiejąca od lądu była tak silna, że nawet nie podjęliśmy się próby rozstawienia namiotu. Ja, Przeszczep i Jarzyn zaklepaliśmy miejscówki w Żuku, Baran szukał drzewa do rozpięcia hamaka, a Baflo postanowił, że zrealizuje swoje marzenie i będzie spał na dachu auta. Przed zmrużeniem oczu rozstawiliśmy jeszcze komplet wypoczynkowy i rozmawiając delektowaliśmy się pierwszym chmielowym wywarem na Chorwackiej ziemi. Ciągle jednak pi***iło. I tak do rana.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz