Pedał w podłogę!
Żuk rozpędza się do 70 km/h, ale „Miota nim jak szatan!" po całej drodze. Stare opony z niewiadomą ilością powietrza i niewątpliwy brak zbieżności czynią prowadzenie tego auta prawdziwym wyzwaniem.
Wjeżdżamy na trasę i po kilku kilometrach Żuk po prostu gaśnie… zjeżdżamy na pobocze i główkujemy. Prąd jest, gaz powinien też być, w końcu dopiero co tankowaliśmy!
Trochę zdezorientowani postanawamy holować auto na najbliższą stację. Jest tylko jeden problem… nie mamy linki.
Wskakuję z Baflem w Fusion'a i jedziemy wybadać stacje. Pierwszą mamy za trzy kilometry. Kupujemy linkę i pytamy czy jest szansa na tankowanie gazu o tej porze. „Nie!" słyszymy w odpowiedzi. Jest okres urlopowy i jedyny pracownik stacji nie wyjdzie z kanciapy żeby tankować LPG. Baflo używa negocjatorskich umiejętności, roztacza przed wąsatym jegomościem całą historię i ten łaskawie, w drodze wyjątku godzi się nas przyjąć… jak tylko uda nam się sprowadzić tu Żuka.
Udaje się. Fusion ciągnie Żuka. Mały Fordzik kontra półtorej tony. RISPEKT.
Na stacji tankujemy… i nic. Pozostaje zorganizować klemy i spróbować odpalić.
Wąsacz zarzeka się, że nie ma. Stajemy przed decyzją: Holujemy, albo zostawiamy go tutaj i wracamy jutro uzbrojeni w kable.
Chwilę później okazuje się, że kierownik jednak klemy ma… wyczarował i może użyczyć na chwilę. Bez komentarza. Najważniejsze, że Żuk odpala.
Priorytet: Zakup nowego aku!
Wracamy na szlak i koło 7 rano lądujemy w Warszawie. Potwornie zmęczeni, ale jednak zadowoleni, wkońcu…
…MAMY GO!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz