wtorek, 2 sierpnia 2011

MIOTA NIM JAK SZATAN!

Ruszamy, spokojnie. Krzysiek chce wyczuć i oswoić się z naszym nowym nabytkiem, jednak na pierwszej, mniej ruchliwej drodze nie wytrzymuje. Trzeba go przetestować.

Pedał w podłogę!

Żuk rozpędza się do 70 km/h, ale „Miota nim jak szatan!" po całej drodze. Stare opony z niewiadomą ilością powietrza i niewątpliwy brak zbieżności czynią prowadzenie tego auta prawdziwym wyzwaniem.

Wjeżdżamy na trasę i po kilku kilometrach Żuk po prostu gaśnie… zjeżdżamy na pobocze i główkujemy. Prąd jest, gaz powinien też być, w końcu dopiero co tankowaliśmy!

Trochę zdezorientowani postanawamy holować auto na najbliższą stację. Jest tylko jeden problem… nie mamy linki.

Wskakuję z Baflem w Fusion'a i jedziemy wybadać stacje. Pierwszą mamy za trzy kilometry. Kupujemy linkę i pytamy czy jest szansa na tankowanie gazu o tej porze. „Nie!" słyszymy w odpowiedzi. Jest okres urlopowy i jedyny pracownik stacji nie wyjdzie z kanciapy żeby tankować LPG. Baflo używa negocjatorskich umiejętności, roztacza przed wąsatym jegomościem całą historię i ten łaskawie, w drodze wyjątku godzi się nas przyjąć… jak tylko uda nam się sprowadzić tu Żuka.

Wracamy. Nasz nowy nabytek jak zasnął tak śpi. Podpięliśmy linę i pełni obaw próbujemy ruszyć.


Udaje się. Fusion ciągnie Żuka. Mały Fordzik kontra półtorej tony. RISPEKT.

Na stacji tankujemy… i nic. Pozostaje zorganizować klemy i spróbować odpalić.

Wąsacz zarzeka się, że nie ma. Stajemy przed decyzją: Holujemy, albo zostawiamy go tutaj i wracamy jutro uzbrojeni w kable.



Chwilę później okazuje się, że kierownik jednak klemy ma… wyczarował i może użyczyć na chwilę. Bez komentarza. Najważniejsze, że Żuk odpala.

Priorytet: Zakup nowego aku!

Wracamy na szlak i koło 7 rano lądujemy w Warszawie. Potwornie zmęczeni, ale jednak zadowoleni, wkońcu…


…MAMY GO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz