sobota, 10 grudnia 2011

Wchodzimy do środka

Najwyższa pora, aby zabrać się za wnętrze.

Kupiliśmy płytę PDF, klej do wykładzin i masę blachowkrętów. Materiał już mamy, czarną wykładzinę podłogową z odzysku.

SŁUCHAJTA! BĘDZIEM TAPICEROWAĆ.

Nigdy tego nie robiliśmy, nawet nie zadaliśmy sobie trudu żeby pogrzebać w necie jak się do tego zabrać. Teraz wiem, że nie musieliśmy. Moglibyśmy to robić zawodowo.

Początkowo planowaliśmy zrobić panele jedynie do linii okiem i szlus. Wpadłem jednak na szatański pomysł, aby lecieć po całości. Od podłogi po sufit. Jarzyn delikatnie mówiąc nie był zwolennikiem tego pomysłu. Ja też nie do końca wiedziałem czy to się powiedzie, ale efekt końcowy był warty ryzyka.

Wymiarowanie Żuka nie jest łatwe. Niby kanciaty, a wszędzie krzywizny, do tego nie trzyma kątów prostych tam gdzie – zdawałoby się – powinien. Szło nam mozolnie.

Okazało się, że klej do wykładzin wiąże zbyt długo i wogóle nie bardzo jest skuteczny. Szczególnie się nie sprawdzał przy zawijkach na krawędziach. Całe przedsięwzięcie na chwilę stanęło pod znakiem zapytania. Poszliśmy na kolację, podczas której Krzysiek gorączkowo główkował nad rozwiązaniem problemu.

I wymyślił. HOT GLUE! Niezastąpiony glut.

Efektywność rozwiązania zaskoczyła nas bardzo. Klej szybko się aplikuje, jeszcze szybciej schnie i wiąże ultra mocno.



Znowu to samo… Żuk chyba zakrzywia czasoprzestrzeń, bo ledwo ogarnęliśmy trzy panele i zrobiła się późna noc. Spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz