sobota, 27 sierpnia 2011

Z poczwary w motyla… czy coś takiego

Malujemy!

Ustaliliśmy – chyba jedynie przy niechęci Baflo, który upierał się przy kolorze szarym, bo „Będzie bardziej Rejli" – , że głównym kolorem będzie pomarańcz z białym dachem, grillem i felgami. W planie jest użycie pistoletu lakierniczego.

Narady mają chyba wpisany w regułę ból głowy dnia następnego. Prawda?

Zarządziliśmy kolejną zbiórkę pieniężną i pojechaliśmy po zakupy. Pomarańczowo-brązowy i Biały Renolak, rozpuszczalnik, szary podkład, ocynk w sprayu, taśma, folia i… wałki malarskie. Jest zbyt wietrznie na użycie pistoletu.

Tata Krzyśka kiedyś pomalował wałkiem malucha i wyszedł jak z fabrycznej lakierni. Właściwie dlaczego nam miało by pójść gorzej nie? Damy radę.

Jarzyn, dzień wcześniej zajął się oczyszczeniem powierzchni przed lakierowaniem. Zmatowienie całego Żuka, pozbycie się rdzy i szpachlowanie okazało się nad wyraz ciężkim zajęciem, ale dął radę. Szczególnie upierdliwy był dach, w którego przetłoczeniach na dobre zadomowił mech i rdza.


Rano, w okrutnym upale i nie do końca zdrowi dokończyliśmy szpachlowanie. Zabezpieczyliśmy ocynkiem oczyszczone z rdzy miejsca wzięliśmy wałki w dłonie i się zaczęło…

Podkład okazał się wyjątkowo nieznośną materią. Niszczył wałki, w słońcu natychmiast po nałożeniu zamieniał się w lepką maź, która krycie miała znikome i wcale nie chciała trzymać się powierzchni Żuka.


Nakładanie dwóch warstw podkładu zajęło cały dzień. Dość! Kończymy jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz