środa, 3 października 2012

Dzień 3 (17.09.2012)


7:00… to już chyba z przyzwyczajenia ;)

Nadal ostro wieje. Przynajmniej świeci słońce, takie pocieszenie. Dwóm Polakom, którzy przyjechali tutaj posnurkować już tydzień temu pogoda tylko dwa razy pozwoliła wejść do wody. Dzień przed naszym przyjazdem padał jeszcze deszcz. Ha! Wieziemy ze sobą rozpogodzenie, dobry znak. ;)


Kawa, śniadanie, szybki prysznic, kolejny worek śmieci, pakowanie. Jedziemy… ale tylko za bramę, bo tuż za nią – po raz pierwszy na tym wyjeździe – ujrzeliśmy Adriatyk. Skąpany w słońcu, o pięknej barwie, przerywany konturami skalistego lądu. Surowy, ciepły, na swój sposób bardzo estetyczny i urzekający widok.


Nie mogło być inaczej. Pamiątkowa sesja była obowiązkiem przed dalszą podróżą. ;)


Ze wzrokiem skierowanym w prawo ruszyliśmy w trasę. Dziwne, że nie nabawiliśmy się bólu w szyjach, bo widok był wręcz hipnotyczny. Wreszcie coś nowego i innego od tego co znamy.


Droga nadal kręta. Znów podjazdy, serpentyny, przejazdy wydrążone między skałami. Jednak w ciągu dnia taka jazda to sama przyjemność. Zakręt. Skalny wąwóz, z za którego wyłania się Adriatyk by za chwilę skryć się za kolejnym wniesieniem. Ciasna nawrotka. Adriatyk. Skały. Skalny przesmyk. Wielka woda. Zakręt. Złomek na poboczu…


Maluszek. Sąsiedzi Bafla. Zatrzymaliśmy się, aby zapytać czy czegoś nie potrzebują. Okazało się, że rozsypało się łożysko. Po chwili niepewności, wśród kilkunastu zapasowych łożysk – nie tylko od malucha – ekipa czerwonego Malczara znalazła odpowiednie, a my pomknęliśmy dalej. Na pobliskiej stacji, w towarzystwie sporej liczby napotkanych złomów uzupełniliśmy paliwo oraz zapas innych płynów i prowiantu.



Zakręt, woda, skały, zakręt, woda… te piękne okoliczności przyrody okrasiliśmy „wybitną" twórczością Braci FigoFagot ;) i w takim stylu pokonywaliśmy kolejne kilometry, aż do postoju na obiad w lokalnej knajpce, i kieliszek domowej śliwowicy, która zapoczątkowała rekcję łańcuchową.


Postój. Orzechówka. Reszta tego pięknego dnia była już tylko mglistym wspomnieniem dla czterech z pięciu załogantów. ;) Aż do momentu gdy Żukers postanowił zatrzymać się przy podjeździe pod górę, na ciasnej serpentynie. Po ciemku. Nic dziwnego. Miał sucho i w butli i w baku.

I po co było marnować tyle przedniego, domowego trunku, skoro w jednej chwili każą Ci wytrzeźwieć. ;) Ale jak trzeba to trzeba. Wdzialiśmy nasze pomarańczowe kamizelki odblaskowe, zadbaliśmy żeby nikt nie zrobił sobie z Żuka garażu i dolaliśmy paliwa. Chechłamy i nic… no nie chce odpalić i co Pan mu zrobisz?! Syzyfowa próba pchania pod górkę z góry była skazana na porażkę. Trzeba wezwać pomoc. CB. Mayday, mayday… i po chwili złombolowa brać spieszyła nam na ratunek. Dzięki uprzejmości jednej z Żukowych ekip, która wzięła nas na hol nasze auto odpaliło i mogliśmy kontynuować podróż do punktu zbiorczego pod Dubrovnikiem.

Zanotować. Mamy problem z układem paliwowym. Może pompa, a może coś innego? Kto wie…

Na camping znów dotarliśmy późną nocą, ale złombolowa zabawa trwała. Co było robić… po takich wrażeniach nie bardzo mieliśmy ochotę na sen – z wyjątkiem Barana i Bafla, którzy posnęli w podróży i nawet nie zanotowali przybycia na miejsce postoju. Rozstawiliśmy zestaw wypoczynkowy, sięgnęliśmy do przepastnej spiżarni i przy luźnych rozmowach kontemplowaliśmy otoczenie do wczesnych godzin porannych…

3 komentarze:

  1. Nie miałem neta przez długi czas, już wbijam na waszego bloga licząc na pełną dokumentację, a tutaj na 3 dniu koniec... Piszcie dalej, bo klimat już zbudowaliście niezły ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Posnęli w podróży"... dobre :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń